...smutna "piekna" noc...
Komentarze: 0
Jakis czas temu, bylismy razem i jej cioci. To byla chyba druga noc - jesli mnie pamiec nie myli. Ona - bala sie czegos (nie wnikajmy). Przyszla spac do "mojego pokoju". Polozyla sie skulona a klebek na lozku. Byla przerazona. To byla dla mnie na swoj wlasny sposob - cos "cudownego" (nie - nie jej strach). Powiedziala bowiem swoim zachowaniem, ze czuje sie przy mnie, przy swoim najblizszym przyjacielu, bezpiecznie. Jeju, jak ja chcialem tamtej nocy, by sie szczerze usmiechnela. Bardzo chcialem ja wtedy przytulic. Tak mocno, by naprawde poczula ze tam jestem. Ale sie balem. Czego? Bylismy tylko przyjaciolmi... albo az - lecz ja sie balem, ze mnie zle zrozumie. A tego nie chcialem rownie mocno, jak tego by sie "zle" czula. Ilez tamtej nocy bylo strachu - zarowno we mnie, jak i w niej, z roznych powodow ale jednak strachu.
Ona nie mogla usnac. Nie chciala usnac. A ja nie chcialem spac, kiedy ona nie spala - bo to b bylo tak, jakbym ja zostawil sama ze soba. A to wobec takiego zaufania mi - bylo nieuczciwe. Wiec staralem sie nad nia czuwac. Przysnalem pare razy - ale budzil mnie najmniejszy szmer. Przez pol nocy, patrzylem sie w jej cudowne wlosy. Byly wszedzie - na poduszce, na przescieradle, przy mnie.
Niepamietam kiedy, ale przytulilem sie do niej. Moze na poczatku nocy, moze troche pozniej. Poczulem jej cieplo. Jej zapach stal sie jeszcze wyrazistrzy. I jej skora. Uwielbiam jej dotyk - taka delikatna i przyjemna. To bylo naprawde bardzo przyjemne. Uszly ze mnie nagle wszelkie zle mysli. Chcialbym, by z niej takze... poczulem wtedy, ze naprawde jestesmy najlepszymi i najblizszymi przyjaciolmi... z tym... ze moze ja chcialbym czegos wiecej... ale to byla krotka mysl - obijala mi sie juz w glowie od jakiegos niedlugiego czasu, postaralem sie jak moglem ja zdusic. Chociaz na teraz. Teraz - byla jedynie przeszkoda (mysl).
Nad ranem wydawalo mi sie, ze ona nie spala ani chwili przez cala noc. Moje cialo bylo juz wymeczone - nie chcialem jej draznic zadnym dzwiekiem, niczym i mialem takie odczucie ulotnosci tej chwili. Tego ze jestesmy tak blisko. Przez caly czas wiec lezalem na jednym boku - twarza do niej. I pomimo ze chyba bylo mi troche niewygodnie - wogole tego nie czulem. Czulem ja i wiedzialem, ze juz chociaz troche uspokoila to bylo najwazniejsze.
Co sie zdarzylo jeszcze nad ranem... spletlismy ze soba dlonie. Bylismy do siebie przytuleni dosyc mocno i mielismy splecione dlonie. Nie interpretowalem wtedy tego wogole. W glowie znow pojawila sie mysl o tym, ze "moze jednak chcialbym czegos wiecej" - ale jej obecnosc byla dla mnie znacznie wazniejsza.
Noc sie skonczyla. Uczucie bliskosci nie minelo. Po raz pierwszy czulem ze ktos jest tak blisko mnie. Hmm... tylko komu to uczucie bylo bardziej potrzebne? Mnie, czy jej? Chyba obojgu na tym samym poziomie - z roznych powodow.
Dodaj komentarz