...spacer...
Komentarze: 2
Jednym z moich najprzyjemniejszych wspomnien z naszego ostatniego, wspolnego pobytu - jest nasz spacer do lasu, w jej "rodzinnych stronach".
Niepamietam o ktorej godzinie wyszlismy z jej domu - przy niej poprostu trace rachube czasu, raz cudownie sie dluzy a kiedy indziej, goni jak opetany. Skierowalismy swoje kroki do lasu. Co chwila lekko kropilo, ale to tylko dodawalo uroku chwili. Szlismy polna drozka trzymajac sie zarece w milczeniu, rozumiejac sie prawie bez slow. To bylo niesamowicie przyjemne - nawet pomimo ogolnego przygnebienia, przytloczenia sytuacja. W koncu dotarlismy do skraju lasu. Przeszlismy sie nim kawalek, ale komary i blotne kaluze na drodze poprostu nie dawaly spokoju. Zawrocilismy na poprzednia droge. Przeszlismy parenascie metrow i przystanelismy, przytuleni do siebie. Niepamietam specjalnie o czym rozmawialismy, bardziej cieszylem sie jej dotykiem i obecnoscia. Troche padalo, ale naprawde tego nie czulem. Slonce powoli chylilo sie ku zachodowi. W koncu zrobilo sie czerwone i schowalo za czubkami drzew. A my ciagle stalismy przytuleni do siebie. To bylo takie spokojne. Kiedy sie sciemnilo, powoli zaczelismy zawracac do jej domu. Niechetnie - i to bardzo stawialismy kolejne kroki. Marzylismy na glos. Niestety, takze i ta wspaniala chwila w koncu sie skonczyla. Dotarlismy do jej domu.
Dodaj komentarz